-
Subiektywne wrażenie
-
LAPHROAIG 10 Y.O.
Podobno Panowie z Laphroaiga mówią, że gdyby chłopaki z Lagavulina wybrali się kiedyś do nich w odwiedziny, to być może nauczyliby się robić whisky.
Historię tej gorzeli rozpoczęli około 1815 bracia Donald i Aleksander Johnsonowie. Około 1826 zarejestrowali firmę. Jednak po dziesięciu latach nieporozumień Aleksander sprzedał swoje udziały bratu i otworzył własną destylarnię o milę dalej, w miejscu gdzie mieści się konkurencyjny Lagavulin. Mimo starań Aleksandrowi nie udaje się doprowadzić do bankructwa brata.
Cała historia nadaje się na całkiem niezły film: niespodziewanie, w czerwcu 1847 Donald z Laphroaiga tonie w kadzi z zacierem. Laphroaig przechodzi pod zarząd Aleksandra z Lagavulina. W 1857 syn Donalda odzyskuje gorzelnię, ale dopiero 50 lat później umowa handlowa z Lagavulinem zostaje zerwana. W odpowiedzi właściciel Lagavulina (Peter Mackie) odcina Laphroaigowi dostęp do wody (obie gorzelnie czerpały z jednego źródła). Lagavulin próbuje dwukrotnie wykupić Laphroiga, lecz ten przy pomocy agentów firmy Robertson & Baxter odpiera ataki…
Najważniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie czy Laphroaig jest dobry. Krótko: jest. Czy jest lepszy niż Lagavulin? Hmmm… trudno powiedzieć. Jest podobny ale jednocześnie inny. Ja powiedziałbym łagodniejszy. W smaku bardzo wytrawny, wodorosty, jodyna, sól morska i… wyczuwalna słodycz, odrobina karmelu. „Love it or hate it, but at least try once” – mówi Lain Henderson, dyrektor gorzelni. Zachęcam. Warto spróbować – a jeszcze lepiej porównać. I niekoniecznie od razu trzeba opowiadać się za jedną ze stron. Osobiście zabrałbym Laphoiga na spotkanie do znajomych. Lagavulina natomiast, wolałbym wypić w bardziej kameralnych okolicznościach.
Butelka 0,7 L, 40% VOL. Cena około 150 PLN.