-
Subiektywne wrażenie
-
WILLIAM PEEL
Naturalizowany Szkot. Albo Francuz. Wiliam po mieczu jest Szkotem a po kądzieli Francuzem. Ojcowie to, według rozmaitych źródeł, liczba między osiemnastoma a trzydziestoma szkockimi destylatami, które we Francji butelkuje koncern Marie Brizard. Z grubsza ujmując mamy do czynienia z mezaliansem. I to poważnym.
Marie twierdzi, że do stworzenia Williama wybrano najlepsze szkockie destylaty. Cóż innego mogła by powiedzieć… Przy takiej ilości ojców bezpieczniej jest mówić o zamierzonym a nie przypadkowym efekcie. Trudno jest nawet ustalić ich zbliżoną liczbę. Niektóre źródła podają, że butelkuje się go we Francji a inne, że również tam leżakuje. Na pewno składa się z destylatów słodowych i zbożowych. Jednak w takim zamieszaniu niełatwo jest dociec prawdy.
Może dlatego William jest trochę nieokrzesany. Przy pierwszej degustacji smak ma głównie alkoholowy i… surowy. Typowy dla młodych i niedojrzałych whisky. Marie twierdzi, że William charakteryzuje się delikatnym bukietem, lekkim kremowym aromatem z wyczuwalnymi nutami karmelu, toffi, wanilii oraz miodu. Jak każda matka trochę nazbyt idealizuje. William Peel to średnio udany chłopak. Nawet mniej niż średnio. W smaku jest alkoholowo-słodki i mało treściwy. Poza tym niewiele ma do zaoferowania. Pewnie dlatego producent poleca go do drinków, podając na stronie kilka przepisów. Jestem pewien, że po wymieszaniu z napojem imbirowym i sokiem z połowy limonki będzie smakował lepiej. Jednak nie po to sięga się po whisky, aby robić z niej oranżadę.
Butelka 0,7 L, 40% VOL. Cena około 50 PLN.